Własnoręczne zaproszenia. Mamy to!
Były momenty, gdy wymyślałam kolejny element i z dumą patrzyłam na efekty. Były też takie, kiedy plułam sobie w brodę i żałowałam, że w ogóle podjęłam się tego zadania. Bo dużo roboty, bo zmęczenie, bo za długo to trwa… ale w końcu się udało! Nasze przepiękne, wymarzone zaproszenia! I chociaż nie wszystkie są idealne (przynajmniej widać, że ręczna robota!), to zaskoczenie na twarzach naszych gości, gdy dowiadują się, że to nasze dzieło, wynagradza cały trud.
A jak do tego doszło?
Wcześniej dzieliłam się kolejnymi etapami projektowania zaproszeń – od analizy dostępnych metod, przez testowanie materiałów, aż po tworzenie różnych wersji. Od jakiegoś czasu trochę umilkłam w tej kwestii, głównie ze względu na to, że cały proces trwał, i trwał, i trwał… ale już się zakończył, i w końcu mam więcej czasu na spisanie wszystkiego!
A jeżeli chcesz wrócić do moich początkowych kroków, tu masz wszystko rozpisane po kolei:
Krok pierwszy: zainspiruj się!
Krok trzeci: zgromadź materiały!
Krok czwarty: testuj i baw się!
Efekt końcowy
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że jestem w stanie aż tak skomplikować sobie życie. Zamiast, jak normalny człowiek, zrobić prostą kartkę i przewiązać ją wstążką, ja wymyślałam koronki, kryształki, stemple i kalki techniczne. Ale, fakt faktem, podoba mi się efekt końcowy.
Zdecydowaliśmy się na biały papier wizytówkowy, z jednej strony delikatnie tłoczony. Zaproszenie jest składane na 3, z czego pierwsze „skrzydełko” ma delikatną koronkę wyciętą za pomocą maszynki Big Shot i odpowiedniego wykrojnika. Aby nie odstawało, koniec karki jest przytrzymywany stemplem zrobionym ze złotego laku – testowaliśmy różne warianty, i najlepiej sprawdza nam się przyklejenie gotowego stempla na taśmę dwustronną. Wylanie gorącego laku bezpośrednio na zaproszenia często je niszczyło… no i nie można zrobić z niego takiej zakładki.
Bazę zaproszenia zaginaliśmy przy pomocy tablicy do bigowania (planowaliśmy nawet wykorzystać tę tablicę do tworzenia kopert, ale niestety czas nam na to nie pozwolił 🙂). W środku natomiast przykleiliśmy kalkę techniczną z nadrukowanym tekstem zaproszenia oraz przyklejonymi małymi kryształkami (te małe elementy naprawdę robią robotę!).
Jak widzisz, pracy było mnóstwo – docięcie kartek, wycięcie koronki, bigowanie i zaginanie, projektowanie treści, drukowanie (drukowanie na kalce jest trochę bardziej wymagające, trzeba to robić bardzo ostrożnie by się nie rozmazało), znowu wycinanie, przyklejanie kryształków, łączenie wszystkich elementów. Stworzyliśmy istną manufakturę!
Gdy opowiadałam znajomym, że mój narzeczony pracował równie mocno nad tymi zaproszeniami, co ja, wszyscy zgodnie stwierdzili, że musi mnie bardzo kochać 😀 Były różne chwile, także bardzo ciężkie, ale cieszę się że daliśmy radę – naprawdę jestem z nas bardzo dumna!
A jak Tobie podobają się nasze cudeńka?