rece przekazujace serce

#MamyPrzemyślenia – Wszystko nie tak.

Strach, złość, niedowierzanie. Kłębowisko myśli i emocji, które jednego dnia paraliżuje, innego popycha do działania. Z resztą, tytuł tego posta mówi sam za siebie. To już prawie miesiąc nerwowego śledzenia mediów, ocierania łez i prób ukojenia nerwów. Nie potrafię przejść obojętnie obok tematu wojny, ale jednocześnie mam poczucie, że wszystko już zostało powiedziane – lepiej, piękniej, z większą empatią.

Chcę coś powiedzieć, ale jednocześnie kasuję każde napisane zdanie. Wszystko wydaje się takie miałkie, niewystarczająco dobre. Całe szczęście wymyśliłam sobie ten cykl, w którym nie musi być sensu, struktury, konkretów – ot, przemyślenia jakich wiele.

Nie zliczę, ile razy w ciągu ostatniego miesiąca patrzyłam na mego syna i próbowałam wyrzucić z głowy wizję naszej ucieczki. Nie dlatego, że boję się wojny w Polsce. Po prostu w głowie mi się nie mieści, co mogą przeżywać kobiety opuszczające Ukrainę, tym bardziej z dziećmi u boku. Dla mnie każda z tych matek to bohaterka.

Dlatego chcę skupić się na tej jednej rzeczy, która niewątpliwie nam, Polakom, wyszła.

Jakiś czas temu rozpoczęłam wyzwanie #100HappyDays , które z oczywistych względów przerwałam. I chociaż nie publikowałam nic od 24 lutego (na blogu nawet od 15), co jakiś czas w mojej głowie pojawiały się te małe iskierki szczęścia. Mobilizacja ludzi z całego kraju, wsparcie – zarówno symboliczne jak i materialne, zjednoczenie się ludzi. Gdy wpłacałam na zbiórkę – widziałam, że tysiące ludzi zrobiło to przede mną, gdy wiozłam jedzenie na dworzec – staliśmy w korku na kilkadziesiąt samochodów, gdy wsparłam doraźnie rodzinę na naszym osiedlu – widziałam, jak z każdej strony pojawiały się oferty pomocy.

To moje zaangażowanie wcale nie było wielkie. Ot, kilka złotych tu, kilka godzin poświęconych tam. Ale pomnożone przez nas wszystkich dało niesamowity wynik. Pozostaje mi tylko wierzyć w to, że nawet gdy emocje już opadną, nasze serca wciąż będą nas popychać do działania. Bo, jak to powiedziało już wielu mądrzejszych ode mnie – to maraton, nie sprint. Chociaż całkiem obiecujący.

I myślę sobie o tym małym marzeniu. By to, co złe, jak najszybciej się zakończyło, i było już tylko lepiej. Byśmy już zawsze pamiętali, jak piękni potrafimy być – i dążyli do tego na co dzień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *